Jak to było z tymi chlebami i rybami

W Ewangeliach opisujących cudowne nakarmienie słuchaczy poprzez rozmnożenie chleba i ryb zastanowił mnie jeden aspekt całej opowieści. Święty Jan pisze, że Jezus polecił apostołom przynieść chleby i ryby, o których powiedzieli Mu, że ma je jakiś chłopiec. I apostołowie przynieśli.
No dobrze, myślę sobie, ale jak to "przynieśli"? Tak prosto, podeszli do tego chłopca, sięgnęli do jego koszyka, wzięli chleby i ryby i już? I zanieśli Mistrzowi? A co na to ten chłopiec? Przecież to były jego dobra, on też był z całym tłumem od rana na tym polu i też był głodny, a te chleby i ryby to było wszystko co miał do jedzenia.

Wyobrażam sobie taką sytuację np na jakimś dużym zgromadzeniu odbywającym się z obojętnie jakiego powodu. Nagle, ni stąd ni z owąd, podchodzą do mnie porządkowi i żądają bym oddał im moją kanapkę, którą ze sobą przyniosłem. Przecież bym się opierał. Gdyby ci hipotetyczni porządkowi nawet powiedzieli mi: "daj te kanapki bo szef je potrzebuje" to też bym nie ustąpił bez jakiś dokładniejszych wyjaśnień. Mogło by nawet dojść do szarpaniny. A jestem pewien, że apostołowie nie używali w stosunku do chłopca żadnej formy przemocy. Na to by Jezus nie pozwolił. Mogli co najwyżej, i pewno tak właśnie zrobili, powiedzieć mu, że Mistrz potrzebuje tych kilku chlebów i ryb, ale nawet nie mogli mu powiedzieć do czego są one Mistrzowi potrzebne, bo sami przecież też tego nie wiedzieli.

I tu widzę sedno całej sprawy. Tłumy słuchaczy, a więc i ten chłopiec pomiędzy nimi, musiały być tak zafascynowane Mistrzem i Jego naukami, że w tym momencie nie dochodziły do głosu normalne odruchy posiadania czegoś na własność i ochrony tej własności. Było całkowite zaufanie i posłuszeństwo słowom Jezusa przekazanym chłopcu przez apostołów.

I jeszcze jeden ważny aspekt, może nawet ważniejszy od tego poprzedniego. Otóż Chrystus dokonuje cudu swoją własną mocą. Ale by ten cud mógł się spełnić Boska moc Chrystusa musiała się spotkać z wolną i pełną dobrej woli odpowiedzią ze strony człowieka. Gdyby chłopiec nie chciał dać swoich chlebów i ryb, Apostołowie by ich siłą nie zabrali. I cudu rozmnożenia by nie było. Gdyby lata wcześniej Maryja, nic nie rozumiejąc a tylko bezgranicznie ufając, nie powiedziała Fiat, nie czytalibyśmy dzisiaj Ewangelii.

Myślę, że ten przykład z chlebami i rybami niesie w sobie kolosalny ładunek nauki dla nas na każdą chwilę naszego codziennego życia. Gdy jesteśmy gotowi oddać w ręce Boga cząstkę, a może nawet wszystko to co sami mamy, to to "nasze" pierwotnie dobro mnoży się cudownie i zaczyna służyć innym, nie przynosząc uszczerbku nam samym. Bo przecież ten chłopiec oddał apostołom wszystko co miał, wszystkie chleby i ryby którymi dysponował, a mimo to nie odszedł głodny. Zjadł do syta tak jak wszyscy inni na tym polu, "a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy" jak relacjonuje Św. Jan. I w naszej codzienności nie jest chyba ważne czy dajemy dosłownie chleb, czy jakiekolwiek inne posiadane dobro. Możemy sami nie mieć nic materialnego (jak Św. Piotr uzdrawiający u wejścia do świątyni chromego od urodzenia), wystarczy że damy dobre słowo, a może nasz czas, a może tylko życzliwy uśmiech, jeśli dany szczerze i z całego serca, już został rozmnożony i napewno do nas też jakoś wróci.

JuR 2008 -

Komentarze

Anonimowy pisze…
Dziękuję
barka

Popularne posty z tego bloga

Moje "odkrycie" Matki Bożej z Gwadelupe